„To wspaniale, że Pani także śpiewa!” Katarzyna Miller o muzyce, psychologii i długim życiu [ROZMOWA]
Mam dziś niekłamaną przyjemność przybliżyć wam moją ulubioną psycholożkę i jej muzyczną pasję. Choć jestem wierną fanką książek Katarzyny Miller, jej kanału na YouTube „Na Chwilę” etc., to informacje o pierwszej płycie przyjęłam dość obojętnie. W duchu pomyślałam – fajnie, że Kasia Miller pokazuje kobietom, seniorkom, że zawsze można zacząć śpiewać, a nawet wydać płytę, ale nie podeszłam do tego zbyt serio.
Trafienie przyszło pewnej soboty, słuchałam wywiadu z moją ulubioną psycholog, która to w pewnym momencie zaczęła nucić własną piosenkę. Wtedy dotarło do mnie, że ta kobieta naprawdę umie śpiewać. Musiałam się do tego przyznać mojej rozmówczyni i wam. Zapraszam do rozmowy o muzyce, drugiej płycie, a także o emeryturze i długim życiu.
Więcej aktualnych informacji znajdziesz na stronie głównej GazetaSenior.pl
Spis Treści
Muzyka i płyta „Dziewczyny chcą więcej”
Katarzyna Miller: Proszę to opublikować, bo wiele osób mnie tak traktuje. Nie mam wielkiego głosu, ale niektórym się podoba, co mnie wzrusza i cieszy.
W śpiewaniu chodzi mi przede wszystkim o te moje piosenki – bo teksty i melodie są moje, tyle że aranżacje muzyków – na nutach się nie znam. Wiem, że nie będę zawodowo śpiewała i robiła tras koncertowych, ale chcę coś ludziom przekazać.
Linda Matus: Obok ważnego sygnału wysłanego do kobiet, seniorów i osób, które w duchu pragną śpiewać, to te piosenki są o czymś, a każdy numer to perełka. W moim odczuciu reprezentują starą szkołę piosenek, które to opowiadały pewną historię. Szkołę, którą ja pamiętam z tekstów Osieckiej, Cygana.
Bardzo dobre towarzystwo. Dziękuję. Wychowałam się na starej szkole piosenki. Jako dziecko śpiewałam piosenki przedwojenne, pamiętam teksty Fogga, Ordonki, potem Rylskiej, Koterbskiej, Sławy Przybylskiej. To są cudowne teksty i melodie.
Znajomy taksówkarz o moich piosenkach powiedział mi: „Panią to zrozumieć można, wiem, o czym Pani śpiewa, a te młode, to ja nie wiem…” To był wielki komplement dla mnie.
Dlatego nowy album to dobry wybór dla seniorów.
Mam nadzieję, bo sama jestem już seniorką. Liczę również, że chętnie będą jej słuchać śpiewające seniorki.
Zachęcamy czytelników, by wracali do swoich pasji z młodości, ale to często nie jest łatwe. Muzyka i występy to dla Pani wielka frajda, ale z czym musiała się zmierzyć Katarzyna Miller, rozpoczynając swoją muzyczną przygodę? Czy były takie sprawy?
Oczywiście, że były. W ogóle powiedziałabym, że to jest nie tylko muzyczna przygoda, bo wszystko zaczęło się od wierszy, które pisałam jeszcze na studiach. Zawsze wiązało się to z obawą, czy ktoś to będzie chciał czytać, czy to kogoś obejdzie? To był taki próg do przekroczenia. Przeskoczyłam go najpierw z wierszami. Później zaczęły się piosenki. Zwykle najpierw zaczyna mi fruwać tzw. Szlagwort, czyli to najważniejsze zdanie. Potem przychodzi do mnie melodia.
Koncerty zaczęłam robić dobre kilkanaście lat temu. Śpiewałam zwykle w klubach, bardzo fajnych zresztą prywatnych i np. w Nowym Świecie, w Pożarze w Burdelu, Na Kazimierzu w Krakowie, w Saloniku Poetyckim w Gdańsku, w Kuźni Artystycznej. Lubię występy w mniejszych salach, wówczas rodzi się bardziej intymny klimat. Występowałam, ale o płycie nie myślałam. To ludzie zaczęli mnie pytać, a gdzie płyta, a kiedy płyta, mówili, że chcielibyśmy też w domu posłuchać.
Później na jakiś czas przestałam, bo byłam bardzo zajęta pracą psychoterapeutyczną, książkami… Gdzie te piosenki, już tego nie upchnę, pomyślałam. Wtedy przyjaciele mi powiedzieli: „Jak tobie urodzi się nowa piosenka, to masz w oczach iskry. Ty to masz robić”. Bliscy są nam bardzo potrzebni do takich rzeczy i co jeszcze jest bardzo ważne. Jak mamy otwarcie w sercu, to otwiera się coś dla nas w świecie. I pojawiła się grupa dwóch facetów, którzy założyli firmę muzyczną.
Gdy ja ich poznałam, a oni moje piosenki, to powiedzieli: „Zrobimy Ci płytę, bo nam się to szalenie podoba”. To są młodzi trzydziestoparoletni ludzie, więc może te piosenki są nie tylko dla seniorów, choć dla seniorów na pewno.
Music Starter to, przede wszystkim, szef finansowy Jerzy Bryczek i szef artystyczny Maciek Szulc, śpiewający wiolonczelista. Wspólnie robimy próby do piosenek. Maciek wyszukuje aranżerów, sam się również do tego dokłada. Mam poczucie, że razem tworzymy tę płytę. Czuję z nim więź muzyczną, i tak nam się to fajnie kleci, przez co jest to bardzo osobiste.
A wcześniej? Przy pierwszej płycie?
Przy pierwszej płycie miałam obawy, czy ktoś tego będzie chciał słuchać, czy to się przebije? Miałam też taki dzień, kiedy pomyślałam: „To jest takie trudne, po co ja zaczęłam to robić”. Ale to był jeden taki dzień, nazwaliśmy go czarny wtorek.
Przy drugiej płycie czułam już inaczej. To była radość i wspólne poszukiwanie – dźwięku, tonu, tego, w jaką interpretację pójść. Mam też poczucie, że pozwalam sobie być coraz bardziej aktorska. Na drugim krążku zaczynamy od piosenek bardziej żartobliwych i mocniejszych w brzmieniach, przez dosyć liryczne, prawie szepty, po nastroje intymne, nie mówiąc już o tym, że seksi.
Czy ta niezwykła atmosfera wokół drugiej płyty, przyczyniła się do nagrania duetu z Piotrem Fronczewskim i piosenki pt. Śmiech i łzy [link do piosenki tutaj] ? Jak to się robi? Ten artysta wyjątkowo oszczędnie gospodaruje swoją obecnością?
Czuję się taka dumna i uszczęśliwiona dzięki Piotrowi Fronczewskiemu. Po pierwsze, chętnie się umówił, a dogadaliśmy się natychmiast, jakbyśmy się znali od lat. Po drugie, posłuchał mojej płyty, zachwycił się, co mnie urzekło i pogłaskało po sercu. Napisał mi tak piękną recenzję, której jeszcze nigdzie nie ogłaszałam. Trzymam ją w sobie, może kiedyś to zrobię.
Uznał mnie za dojrzałą, mądrą i kobiecą, co jest przemiłe, i z przyjemnością nagraliśmy tę piosenkę. Myślę, że to słychać w tym … to my, to my… Przeuroczy człowiek z wielką klasą. Ogromnie mi zależało na tym najpiękniejszym polskim głosie. Stara szkoła, która się sprawdza.
Co się Pani osobiście na tej drugiej płycie najbardziej udało?
Że swobodnie śpiewam. Znalazłam sposób używania oddechu, który jest dla mnie mniej stresujący i który daje chyba cieplejszy dźwięk, bo mam dość chropowaty, niski głos. Choć Pani mówi, że młodszy, wyższy na płycie, to fajnie.
Udało mi się również przekroczyć próg intymności, szczególnie w piosence „Nasze noce” i w tekście „Kocham” – to właściwie wiersz o seksie, ale bardzo metaforyczny. W tych dwóch piosenkach poddałam się nastrojowi dużej intymności, co jest bardzo przyjemne, a wcale nie takie łatwe. W piosence „Agatka” czy „O rety”, czy tej, którą wykonuję z Januszem Chabiorem [link do piosenki tutaj], poszłam w duży cudzysłów, kabaretowość.
Już myślę, jak to będzie z tą trzecią płytą. Niektóre piosenki są prawie gotowe, inne pewnie przyjdą. To jest duża nagroda, że człowiek zajmuje się czymś nowym. Mam też marzenie, aby moje czytelniczki i słuchaczki wykładów chciały słuchać tych moich piosenek. Bo tu jest przecież psychologia.
Bardzo dużo psychologii, ale podanej w przyjemny sposób, bo psychologia to nie zawsze są miłe sprawy.
Tak, czasem są bolesne.
Doświadczamy dziś przyzwolenia, a nawet oczekiwania, żeby nie powiedzieć presji na bycie twórczym. Czy ta sytuacja może rodzić jakieś problemy?
Powiedziałabym raczej, że jest presja na sukces i to jest bardzo niszczące. Ten ma tyle wyświetleń, a ten tyle, ten taki zasięg, a ta taki. Zawsze tak było, że ludzie się porównywali, ale dziś szalenie się to nagłaśnia. Muzyka nie jest najlepszym przykładem, bo albo się coś podoba, albo nie, ale np. sport. Często przytaczam ten przykład. Trzy osoby przybiegły na metę, ale tylko jedna stoi na najwyższym podium, bo przybiegła setną sekundy szybciej. Przecież one wszystkie trzy powinny stać na tym miejscu.
Trochę takie mamy czasy, że wymusza się poganianie. Dobrze jest rywalizować w czymś fajnym, nawet pozazdrościć, bo zazdrość to znak, że nam na czymś zależy. Byle nam się to nie ześlizgiwało w zawiść, bo zawiść pokazuje, że źle życzymy innym ludziom.
Nie chciałabym, żeby ludzie mówili mało jej i jeszcze to. Choć jak będą tak mówili to trudno, ja się tym nie przejmuję. Za to bardzo miło usłyszeć, to wspaniałe, że Pani także śpiewa.
Emerytura i długie życie
Choć formalnie wkroczyła Pani w wiek emerytalny, to nie wybiera się Pani na emeryturę. Skoro się Pani nie wybiera, to czy w emeryturze jest coś złego?
Nie ma nic złego w emeryturze oprócz tego, że jest taka niska. Podziwiam ludzi, którzy muszą żyć z emerytury, osoby, które nie mają wolnego zawodu jak ja, i to nie ma nic wspólnego z piosenkami, bo żyję z pracy psychoterapeutki.
Nie wybieram się na emeryturę, ponieważ kocham moją pracę. Ludzie w dodatku wolą przychodzić do kogoś starszego i doświadczonego. Gdy wędruję z ludźmi w ich lęki, obawy, pragnienia, to ja to wszystko znam, rozumiem, już tam byłam. Sama też czuję, że im jestem starsza, tym lepiej mi się pracuje. Są jednak branże, w których szanuje się ludzi starszych.
Warto słuchać ludzi, którzy czegoś w życiu doświadczyli, i nie tylko terapeutów, a szczególnie jeśli ktoś jest życzliwy. Namawiam młodych ludzi, póki dziadkowie żyją, pytajcie ich o wszystko, słuchajcie ich. Później będzie wam żal, że nie dopytaliście. Mój ojciec umarł wcześniej, bo w 54 roku życia, a miał za sobą doświadczenie obozu koncentracyjnego i walki w AK. Oczywiście, rozmawialiśmy, ale dziś, o ile więcej spraw bym go wypytała. Przeszłość naszych rodziców, dziadków jest też naszą przeszłością i my z niej wychodzimy. Poza tym w ten sposób buduje się dobry kontakt.
Wartość bycia starym, doświadczonym się zdewaluowała.
To starsi na to pozwalają. Jak można było dać się zepchnąć na dalszy plan! To jest oczywiste, że jak mamy mało pieniędzy i myślimy, że nic tylko chorowanie nam zostało, to jest groza.
Nie lubię określenia, że życie jest krótkie. Podkreślam i powtarzam, życie jest długie! Kiedy człowiek, zajmuje się wieloma rzeczami, to ono z jednej strony szybciej się toczy, ale z drugiej wiele się w nim mieści. Człowiek wtedy się nie starzeje, tylko nabywa dojrzałości i doświadczeń.
A jeśli chodzi o choroby i bóle, to więcej chorowałam w szkole, bo wtedy moja mamusia czule się mną zajmowała, więc było warto. Potem już nie chorowałam. Przecież bóle i choroby ludzie znają od dziecka, to nie jest tak, że one się pojawiają na emeryturze. Są seniorzy, którzy pokazują nam i formę, i humor, i młodość. Najwięcej zależy od człowieka, jasne, że również od jego przeszłości i wychowania, ale później także można siebie samego zmieniać, rozwijać. Mamy w sobie wiele zasobów.
À propos zmiany w późnym wieku. Natknęłam się kiedyś na artykuł, który przekonywał, że psychoterapia u seniorów może być ryzykowna, bo mogą sobie z tą zmianą nie poradzić. Co mówi Pani doświadczenie?
Zawracanie głowy. Obecnie pracuję już tylko z kobiecymi grupami [przyp. red. terapia grupowa] i zrobiłam kiedyś grupę babeczek po siedemdziesiątce. To było szaleństwo. Cudne kobity. Oczywiście, to, że one się na coś takiego zgłosiły, to znaczy, że miały w sobie tę werwę, młodość i chciały jeszcze coś przeżywać. Prawdę mówiąc, ja bym to chętnie powtórzyła.
Oczywiście, inaczej się pracuje z kimś, kto jest po siedemdziesiątce niż z kimś, kto jest po czterdziestce.
Na czym te różnice polegają?
Są inne cele, inne warunki życiowe, ale ile jest jeszcze do zrobienia. Jaka frajda życiowa może z tego być.
W tej chwili mam rwę kulszową, boli mnie jak jasna cholera. Naprawdę momentami źle się czuję, ale to mi nie zabiera radości życia w sumie. Zaraz sobie wynajdę kolejne leczenie. Za każdym razem myślę, że teraz to już będzie na pewno „to”. Ale w międzyczasie nie przestanę robić wszystkiego, co robię. Dlatego tak cudowne są np. uniwersytety trzeciego wieku, gdzie starsi ludzie się spotykają. Bardzo miło jest pobyć w domu, po spotkaniach z innymi ludźmi.
Wszystkie emocje są potrzebne. Czasem trzeba się wypłakać. Ale możemy się stymulować w stronę pozytywną lub negatywną. Nie warto tego sobie zrobić, że się powolnym truchtem zmierza na cmentarz. Jeszcze niejeden piękny dzień przed nami. Teraz jest piękna wiosna, ale jesień też piękna.
Powiedziała Pani kiedyś w jednym z wywiadów, że zamiesza żyć długo, że chce Pani to życie trochę „przeciągnąć”.
Dawniej miałam wersję 84, potem 96, a teraz sobie myślę, że stówkę to trzeba osiągnąć, a może nawet trochę więcej. Człowiek może żyć 125 lat. Byle się Alzheimer lub inne świństwo nie przytrafiło i byle widzieć, bo lubię patrzeć.
W takim razie życzę Pani tych 125 lat.
Bardzo dziękuję, biorę, tylko się boję, co będzie wtedy ze światem.
Zdjęcie otwierające, fot. Krzysztof Opaliński
Źródło: „Gazeta Senior” czerwiec 2023 [6/2023]
Jeżeli interesują Cię podobne informacje, zapisz się do Newslettera Gazety Senior Zapisz się do Newslettera
Zobacz również:
- „Senior w Dobrej Formie” – aktywność fizyczna kluczem do zdrowia i wysokiej jakości życia silversów - 16 grudnia, 2024
- BON SENIORALNY: projekt ustawy [KOMPENDIUM] - 9 grudnia, 2024
- Bezpłatne porady notariuszy w całej Polsce! Sprawdź, gdzie skorzystasz z pomocy w Dniu Otwartym Notariatu [adresy i numery telefonów] - 22 listopada, 2024