Aby wrócić, najpierw trzeba odejść. Stanisława Celińska rozmowa
Wybitna aktorka. Za rolę w „Krajobrazie po bitwie”, którą zagrała u Wajdy zaledwie jako 23-latka, nominowano ją do nagrody w Cannes. Po paśmie sukcesów przyszedł jednak kryzys – brak ról, kłopoty w życiu osobistym… Była pierwszą aktorką, która zdecydowała się na publiczne wyznanie o chorobie alkoholowej. Nie pije, nie pali, nagrała dwie płyty, które osiągnęły wręcz nieprawdopodobny sukces.
O swoim życiu, muzyce, koncertach Stanisława Celińska opowiada w rozmowie z Magdą Wieteską.
Więcej aktualnych informacji znajdziesz na stronie głównej GazetaSenior.pl
Magda Wieteska: Pani Stanisławo, na początek pytanie, które słyszą chyba wszyscy aktorzy: czy chciała Pani zostać aktorką?
Stanisława Celińska: Jako dziewczynka interesowałam się fizyką, moją idolką była Maria Curie-Skłodowska. Myślałam o naukach ścisłych, bo jestem dociekliwą osobą, z analitycznym umysłem. Ale równie mocno wciągał mnie teatr, miałam duży temperament. Zrobiłam więc eksperyment – przez pół roku nie chodziłam do teatru.
Czyli eksperyment sprawdził się w 100 procentach, bo została Pani aktorką. Jak zareagowali na to Pani rodzice? Krążyła kiedyś opinia, bardzo powszechna u osób z pokolenia wojennego, że aktor, artysta to żaden zawód, dzieci się z tego nie wykarmi…
Mój ojciec był pianistą, mama skrzypaczką. Pomimo tego mama nie posłała mnie do szkoły muzycznej, bo bała się, że wybiorę trudny zawód. Właściwie wychowywała mnie babcia, która chciała, żebym została lekarzem. Ale jak zobaczyła, jaką pasją jest dla mnie teatr, jak wielkie jest we mnie postanowienie, żeby grać – sama zaczęła jeździć ze mną na konkursy recytatorskie, nawet robiła mi merytoryczne uwagi. A gdy już skończyłam szkołę teatralną, mama mówiła, że to po dziadku odziedziczyłam zdolności aktorskie.
Jak wyglądało Pani dzieciństwo? Urodziła się Pani kilka lat po wojnie…
Ten pierwszy okres dzieciństwa – właśnie lata powojenne – był ciężki. Mama grała na skrzypcach na ulicy, żebyśmy mieli na chleb. Dom dziadków został prawie zrównany z ziemią, nie mieliśmy gdzie mieszkać. Dopiero jak ojciec umarł, dostałyśmy mieszkanie, ale wcześniej było dużo przeprowadzek.
Od 3 do 7 roku życia mieszkałam na wsi. Pojechałyśmy do Włoch, pod Warszawą, a potem do Legionowa. Te pobyty do dziś wspominam z wielkim sentymentem. Uwielbiałam tam być – czułam się taka wolna – zbierałyśmy z babcią krowie łajno pod pomidory, pieczarki, które smażyłam na blacie węglowej kuchni, drogą szła procesja… Ta wieś bardzo zapadła mi w serce.
Nie myślała Pani o tym, aby powrócić do klimatów z wczesnego dzieciństwa i przeprowadzić się na wieś?
Właściwie mieszkam na wsi, na półwsi, na peryferiach Warszawy. Mam też działkę w pobliżu Warszawy. I psy, z którymi chodzę na długie spacery i którymi zajmuję się z wielką przyjemnością.
Po 17 latach grania u Krzysztofa Warlikowskiego, reżysera znanego z adaptacji śmiałych, interpretowanych nawet jako obrazoburcze sztuk – w jednej z nich grała Pani kobietę z peep-show – nagle Pani odeszła. Dlaczego?
Stwierdziłam, że potrzebuję odpoczynku. Bo teatr Warlikowskiego był bardzo absorbujący, wyczerpujący fizycznie i psychicznie. Może nawet w myśl zasady, że aby wrócić, najpierw trzeba odejść?
W zeszłym roku wydała Pani płytę. Znalazły się na niej teksty Wojciecha Młynarskiego, Doroty Czupkiewicz, Muńka Staszczyka, Marcina Sosnowskiego. „Atramentowa” zbiera bardzo pochlebne recenzje, a Panią nazywają polską Cesarią Evorą.
Śpiewam od dziecka, ale przez lata traktowałam to bardzo po macoszemu. Zresztą, teatr był moją pełnowymiarową, pełnoetatową pracą. I jeszcze grałam w filmie, w serialach. Ale teraz, jako bezetatowiec, na pierwszym miejscu postawiłam muzykę.
Dużo Pani koncertuje. Jak się Pani przygotowuje do występów?
Mam wspaniałych muzyków z pełnym składem instrumentalnym: fortepian, saksofon, akordeon, wiolonczela, gitara, kontrabas i dwie perkusje. Każdy koncert trwa dwie godziny, potem jeszcze rozmawiam z publicznością. Ze względu na wiek i różne dolegliwości, dzień w którym śpiewam, koncert jest dla mnie dniem świętym i tak jak sportowiec oszczędzam wtedy siły – wysypiam się, nie udzielam wywiadów. Ta skumulowana energia owocuje podczas koncertu. Oddaję ją ludziom, ale i oni dają mi swoją też pozytywną energię. Gdy podchodzą po koncercie po autograf, patrzę na ich twarze, wtedy mam szansę zobaczyć, czy to, co śpiewałam, było dla nich ważne, potrzebne. A oni mówią mi np. że powinnam śpiewać w kościele, bo moje piosenki mają działanie terapeutyczne i to śpiewanie jest jak misja. Że ktoś przestał się bać teściowej, ktoś inny egzaminów. Albo że podczas słuchania płyty ktoś napisał pracę naukową. Przychodzą nawet młodzi ludzie i mówią, że przy moich utworach usypiają dzieci. Ostatnio podeszła do mnie kobieta: „Od dziś będę lepszym człowiekiem” – powiedziała. Bardzo mnie to wzruszyło.
Na „Atramentowej” znajduje się utwór pt. „Wielka słota”, który śpiewa Pani wspólnie z Muńkiem Staszczykiem. W refrenie powtarza się fraza: „Bo picie wódy to nie jest dobra rzecz, ja sama dziś to wiem, ty też to w końcu wiesz. Syneczku mój drogi przepraszam, nie mogłam inaczej”. To wyznanie jest jednocześnie wyznaniem Pani – Stanisławy Celińskiej, która publicznie przyznała się do choroby alkoholowej…
Tą piosenką trafił mnie Muniek jak pięścią w oczy. To jak wzajemna spowiedź oczyszczająca. Ludzie na niej płaczą, ale to dobrze, bo łzy oczyszczają. W słowach tego utworu jest dużo o przebaczaniu, o miłości i to też ma działanie terapeutyczne.
Rzuciła Pani picie, rzuciła palenie. Czy z papierosami było równie trudno się zmierzyć?
Po dwóch tygodniach od skończenia z wódką przestałam palić. Motorem tej zmiany była moja wtedy 12-letnia córka, która zapytała, czy papieros smakuje jak ognisko. Gorzej, córeczko, znacznie gorzej, odparłam jej. I wtedy ona zaproponowała, żebyśmy wyrzuciły te wszystkie paczki papierosów, które miałam w domu, a jako nałogowy palacz zawsze miałam papierosy na „zaś”.
Poza tym chciałam śpiewać, chciałam mieć głos, a palenie bardzo ogranicza branie głębokich oddechów. Musiałam jednak czymś zająć ręce – odruch palacza – więc wzięłam się za ręczne szycie. I potem, jak już wyszłam z nałogu, znienawidziłam to szycie (śmiech).
Aha, i jeszcze jedna ważna rzecz – rzucając picie i palenie, odzyskałam poczucie wolności, że już nie muszę zapalić, nie muszę wypić.
W rzuceniu papierosów pomogła Pani córka, w uporaniu się z problemem alkoholowym – wiara w Boga.
Pan Bóg to jest bardzo dobra instytucja – można go kochać bez ograniczeń. Odkąd Mu zaufałam, moje życie jest łatwiejsze i szczęśliwsze. Ale nie jestem żadnym moherowym beretem, nie klęczę codziennie w kościele. Za to modlę się, bo uważam, że słowa „Ojcze nasz” są nam bardzo potrzebne. Kiedy przygotowywałam się do zagrania „Księgi Hioba” zaczęłam zastanawiać się nad tym, kto by zagrał samego Stwórcę. Myślałam o Holoubku, ale nagle dotarło do mnie, że sama muszę się z tym zmierzyć. I udało mi się wydobyć z siebie głos pełen miłości. Bo to Pan Bóg potrzebuje miłości od nas, ludzi, bo on jest bezradny i bardzo samotny na tym szczycie.
Chrystus jest też dla mnie taką niebywałą postacią. Mocny z niego facet, nie powiem z czym, bo by zabrzmiało obrazoburczo (śmiech). To silny mężczyzna, który potrafił powywracać stoły w świątyni.
Oni dwaj – Bóg i jego Syn – bardzo mi pomogli.
Najpełniej można zrozumieć drugiego człowieka, gdy się go zagra, weźmie się go w siebie. Ja też „zrozumiałam” Pana Boga, kiedy mówiłam w Hiobie Jego głosem. Boski temat pojawia się również na płycie. Pomyślałam, że w dzisiejszych trudnych czasach może się zdarzyć, że to nie człowiek będzie się modlił do Pana Boga, ale Bóg do człowieka. Przekazałam temat Młynarskiemu i powstała niezwykła pieśń pod tytułem „Drzwi odemknij”.
W wywiadach podkreśla Pani, że dostała nawet nie drugie, a trzecie życie. Jaka jest więc recepta na to, aby było ono udane, przynosiło zadowolenie, spełnienie, szczęście?
Dobrze jest mieć przyjaciół. Bo człowiek może być sam, ale tylko do pewnego momentu. Bohdan Woronowicz, terapeuta od uzależnień, powtarzał zawsze, że drugi człowiek jest potrzebny, bo jesteśmy istotami społecznymi.
Powiedziała Pani – „drugi człowiek jest potrzebny”. Zapytam więc o tego drugiego człowieka, bo nie jest tajemnicą, że po rozwodzie nie związała się Pani z żadnym mężczyzną. Choć podobno skorzystała Pani z usług biura matrymonialnego…
Tak, ale to było dawno i nic z tego nie wyszło, zrezygnowałam. Aleksander Zelwerowicz powiedział kiedyś, że aktor to jest człowiek z walizką. Dodałabym, że to trochę jak życie w zakonie. Zresztą trudno pogodzić pracę, która jest pasją, z posiadaniem rodziny. Kiedy na koncertach mamy salę na 800 osób – śpiewanie dla nich wymaga ogromnego wysiłku. Po powrocie do domu jestem zmęczona. A mężczyzna wymaga uwagi, troski, trzeba go obsłużyć, mieć energię, również na bliskość, seks.
W jaki sposób Pani wypoczywa?
Mam problemy z nogami, z krążeniem, więc gdy tylko mogę, kładę się z nogami do góry – to ważne, by pięty były wyżej niż serce. Są takie specjalnie profilowane poduszki do podkładania pod nogi. Ale też nie można za dużo siedzieć i za dużo stać. Więc chodzę na spacery z moimi psami, czasami obejrzę film, poczytam książkę. Lubię też rozwiązywać krzyżówki. Kiedyś robiłam to tylko podczas wakacji, ale któregoś dnia siedząc w garderobie z Hanką Bielicką – wtedy już starszą panią – zobaczyłam ze zdziwieniem, z jaką pasją zabierała się do kolejnej krzyżówki. Aha – pomyślałam wtedy – to można robić częściej! Teraz ważne jest dla mnie życie, prawdziwe życie, bez pracoholizmu, nie chcę być niewolnikiem tempa, które towarzyszy dzisiejszym czasom.
Jakie ma Pani plany na najbliższy czas?
Nie sądziłam, że w tak późnym wieku nagram płytę, która będzie tak ważna dla ludzi. Więc chcę dalej śpiewać, zresztą zawsze wolałam śpiewać niż mówić. A gdy miałam 12 lat, z wylanego wosku wyszła mi taka wróżba: dwie maski. Teraz już wiem, że jedną z nich było aktorstwo, drugą – śpiewanie.
Źródło: „Gazeta Senior” Poznań luty-marzec 2016, fot. Marcin Banasiak, Szymon Michta
Jeżeli interesują Cię podobne informacje, zapisz się do Newslettera Gazety Senior Zapisz się do Newslettera
Recital Stanisławy Celińskiej będzie jednym z ciekawszych wydarzeń VIII Łódzkich Senioraliów 2022. Więcej na temat wydarzenia:
Przez dwa majowe tygodnie seniorzy będą rządzić Łodzią. VIII Łódzkie Senioralia 2022
- „Gazeta Senior” – styczeń 2025 [01/2025]: Sprawdź, co w numerze! - 18 grudnia, 2024
- Znany aktor Henryk Gołębiewski ofiarą scamu! Jak seniorzy mogą ustrzec się przed internetowym oszustwem? - 16 grudnia, 2024
- Viva Seniorzy! 2024 – wyjątkowe święto Seniorów za nami - 3 grudnia, 2024