Źli ludzie nie śpiewają
Spotkałyśmy się przypadkiem, w autobusie. Pogoda tego dnia była wyjątkowo nieciekawa, pasażerowie niemrawo spoglądali przez tonące w deszczu okna. Tylko jedna osoba zdawała się nie zauważać przygnębiającej aury – była całkowicie pogrążona w lekturze… nut. Od słowa do słowa okazało się, że pani ta jest właśnie w drodze na próbę – jest chórzystką. Do tego niezwykle skromną, gdyż o swojej pasji zgodziła się opowiedzieć, ale pod warunkiem zachowania anonimowości.
Ewelina Kodzis: Od dawna Pani śpiewa?
Chórzystka: Właściwie od zawsze. Mój rodzinny dom był niezwykle rozśpiewany. Mama miała dobry głos i znała wiele pięknych pieśni. Jej śpiew rozjaśniał nam dni, umilał wykonywanie nawet najżmudniejszych prac domowych, rozweselał. Pamiętam, że uwielbiałam śpiewane przez nią niesamowite ballady takie jak Alpuhara opowiadająca o wodzu Maurów – Almanzorze. Te niezwykłe historie zachęcały do słuchania, ale i do aktywnego włączania się do śpiewu.
Zatem śpiewała cała rodzina?
W święta i podczas rodzinnych spotkań z okazji urodzin, imienin czy rocznic śpiewom przewodził mój tata. To on intonował wszystkie pieśni okolicznościowe, a reszta rodziny chętnie przyłączała się do śpiewu. Czekaliśmy na te momenty wspólnego śpiewania, to był nieodzowny element naszych spotkań, naszego życia rodzinnego, domowego. Dzięki temu było tak wyjątkowo. Moje pokolenie uwielbiało tę tradycję i chętnie ją kultywowało, jednak widzę, że młodsi ludzie już tak chętnie nie śpiewają.
Dlaczego teraz mniej śpiewamy?
Z pewnością wiele rodzin nadal wspólnie śpiewa, jednak faktem jest, że teraz częściej delektujemy się dźwiękami słuchając ich, a nie biorąc aktywny udział w tworzeniu muzyki. Choć z pewnością jest to przyjemne i ma swoje plusy, to jednak nie jest to samo, co przełamanie swojego oporu, może wstydu, nieśmiałości i włączenie się do śpiewu.
Po pokoleniu śpiewaków – wyrosło pokolenie słuchaczy?
Z tym też bywa różnie. Pamiętam, że kiedyś wybrałam się na pewien bardzo obiecujący koncert. Bilety były w niezwykle przystępnej cenie, pogoda dopisała… a jednak połowa miejsc na sali była pusta. Moja znajoma powiedziała wtedy: „Wygląda na to, że Wrocław jest głuchy” (śmiech). Nie orientuję się, czy w szkołach, oprócz lekcji muzyki, działają jeszcze chóry i czy zachęca się młodzież do wspólnego śpiewania…
Z tego, co wiem – nie.
Brak zachęty w domu, w szkole… to nie może pozostać bez wpływu na podejście młodych ludzi do śpiewania.
Mówi się, że wiele osób lubi śpiewać, tylko nie potrafi…
Nie będą potrafić, jeśli się tego nie nauczą – w domu, w szkole. Teraz zwyczaj wspólnego śpiewania ma coraz mniej zwolenników. Nie miałam profesjonalnie szkolonego głosu, nie mam wykształcenia muzycznego, ale dzięki tradycji wyniesionej z domu śpiew towarzyszy mi przez całe życie.
Kiedy zdecydowała się Pani przyłączyć do chóru?
Kiedy przeszłam na emeryturę. Miałam taki plan, że teraz będę robić wszystko to, na co wcześniej nie było czasu, uczyć się nowych rzeczy i poznawać to, co zawsze mnie fascynowało. A chór zawsze wydawał mi się taką niesamowitą sprawą… Grupa ludzi, każdy inny, a z ich głosów, z ich wspólnej pracy powstaje ta magia. To trochę przypomina tajemnicze misterium. Chciałam być częścią tego, chciałam być w to „wtajemniczona”(śmiech). Postanowiłam się zgłosić do mojego osiedlowego chóru. Przyszłam tam pełna obaw, ale szybko zapomniałam o niepewności i skrępowaniu. Zostałam bardzo życzliwie przyjęta przez panią dyrygent i przez członków chóru.
Jak to jest być „wtajemniczoną”?
Dużo by opowiadać… Odkryłam zupełnie nowy świat. W mojej rodzinie tylko podśpiewywaliśmy, tutaj śpiewamy. Należę do chóru od trzech lat.
Co daje wspólne śpiewanie?
Śpiew to jak dobry nałóg. Uzależnia, odrywa od codzienności, daje radość. Po każdej próbie chóru mam zapas energii na cały tydzień. Poznałam wiele wspaniałych osób, nawiązały się między nami przyjaźnie. Często spotykamy się odrobinę wcześniej, jeszcze przed próbą, by porozmawiać, nacieszyć się swoim towarzystwem. Radość śpiewania jest niesamowita sama w sobie, ale dopiero dzielenie się śpiewem z innymi naprawdę uskrzydla. Mój chór koncertuje w przedszkolach, szkołach, domach opieki… Za każdym razem widzimy, jak zbawienny wpływ na ludzki nastrój może wywierać muzyka. Jak mawiał Arystoteles – muzyka uszlachetnia obyczaje. Jest nawet taki aforyzm: „Idź tam, gdzie słyszysz śpiew, tam dobre serca mają. Źli ludzie, wierzaj mi, ci nigdy nie śpiewają”.
Czy przynależność do chóru to same przyjemności?
Na te przyjemności trzeba zapracować. Trzeba się nauczyć wspólnego śpiewania. Dopiero kiedy posiądzie się tę umiejętność, może powstać ten „wspólny” głos chóru. Nie można też osiąść na laurach i popadać w samozachwyt. Niezbędne jest konfrontowanie własnych umiejętności z dokonaniami innych chórów. Chór to nieustanna nauka, doskonalenie siebie. Członkowie mojego chóru uczestniczą w warsztatach emisji głosu, uczą się poprawnej artykulacji i… ćwiczą, ćwiczą, ćwiczą. Kiedy po próbie nasza dyrygentka jest z nas zadowolona, pochwali, pogratuluje – to miód na nasze serca! Śpiew to czysta magia, ściąga ludzi do siebie, nawet z bardzo daleka, nawet przy takiej pogodzie jak dziś.
Źródło: Czerwony Portfelik Senior, wydanie: Wrocław listopad-grudzień 2014
- Pod dachami Paryża – gratka dla nie tylko dla frankofilów - 14 grudnia, 2019
- Gazeta Senior kwietniowy numer - 27 marca, 2019
- Ranking prywatnych pakietów medycznych - 14 stycznia, 2019